top of page

Zdrapka

  • kaczynskilu
  • 15 mar
  • 6 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 21 mar

Największe atuty „Nocy szpilek” – i jej sedno – to obraz więzi między czterema mężczyznami, kiedyś chłopakami, a ich rodzicami oraz koncepcja niedopowiedzianych miejsc w ich psyche, przed którą staje widownia. Teatr, którym jest to opowiadane, to rodzaj dramaterapii uzupełnionej o jeden interesujący pomysł scenograficzny, który szybko się wyczerpuje. Ale może tej opowieści to wystarczy? (Uwaga: recenzja zawiera spoilery). (Uwaga 2: poznanie spoilerów nie przeszkadza w oglądaniu spektaklu).


Damian Sosnowski jako Beto. Fot. HaWa / Teatr Nowy im. Dejmka
Damian Sosnowski jako Beto. Fot. HaWa / Teatr Nowy im. Dejmka

Po zjeździe absolwentów liceum czterech niegdysiejszych kolegów zostaje w dawnej klasie, żeby odegrać wydarzenia sprzed dwudziestu lat. Grają do kamery ustawionej przez jednego z nich, Moco (Łukasz Gosławski), co od początku sprawia, że sytuacja podszyta jest przemocą, jeśli nie perwersją. Zaszantażowani przez Moco kompromitującym nagraniem sprzed lat, ekskumple początkowo niechętnie, ale stopniowo odtwarzają fakty, które sprawiły, że między nimi a nauczycielką wychowania seksualnego narosła wrogość z jednej, a niezrozumienie z drugiej strony.


Oglądamy coraz więcej dawnej wewnętrznej szamotaniny, coraz więcej pogubienia i buntu nie wiadomo w imię czego i przeciw komu. Więcej złości i poczynań uruchamianych testosteronem, ale przede wszystkim warunkowanych tym, co w spektaklu Piotra Pacześniaka uczynione jest niewidocznym, a jest kluczowe – stanem relacji dorastających chłopaków z ich rodzicami. Wzmacnia to decyzja reżysera, że rodzice nie są obecni na scenie dzięki oddzielnej obsadzie, ale są albo tylko przywoływani, albo ich role przyjmują na siebie ich dzieci. To super ważne, bo podkreśla powracające przez całą akcję rozbieżne wyobrażenia, jakie mają dzieci i rodzice o sobie samych i o tych drugich. Jedyna dorosła osoba z czasów szkolnych to pani Pringlin, grana przez Katarzynę Żuk, która wraz z córką Pamelą (Rozalia Rusak) też będą podlegać temu mechanizmowi fałszywych wyobrażeń.


Piotr Pacześniak – można chyba przyjąć, że jako reżyser i autor adaptacji idzie on za literą i duchem powieści Santiago Roncagliolo – konfrontuje ze sobą te dwa poglądy i mówi: nikt nie ma tu dostępu do prawdy, wszyscy rozmijają się ze sobą, choć żyją pod jednym dachem, a jednak wymówienia te determinują decyzje. Kumple wzajemnie poprawiają historie swoich rodzin lub korektę tę wprowadzają kolejne wydarzeń, ale ta falsyfikacja odbywa się tylko na użytek widza. Najbardziej zainteresowani są na nią impregnowani, nawet jeśli nie zostawiają suchej nitki na swojej młodości. Ów brak dostępu do powielanych wzorców i do istoty emocji, które odpowiadają za konkretne wybory, jest w „Nocy szpilek” jak fatum wiszące nad życiem głównej czwórki. Aż po tragiczny finał, kiedy pomysł nastraszenia nauczycielki, oceniany z perspektywy lat jako idiotyczny, zmienia się w uwięzienie kobiety w piwnicy jej domu, sesje psychicznego i fizycznego okrucieństwa, aż po przypadkową, w pewnym sensie równie idiotyczną śmierć, gdy od uwolnienia się dzielił ją tylko krok.


Piotr Pacześniak zdaje się sugerować, że coś takiego jak „kontrola rodzicielska” czy możliwość modelowania wyborów życiowych dzieci (poza może silną więzią rodzic dziecko) de facto nie istnieje. Ilość głupot, jakie popełnia się w wieku dorastania, każe wręcz myśleć, że w przypadku wielu osób prawdziwym szczęściem jest, że żyją i prowadzą jako takie odpowiedzialne życie (to mój własny osąd pod wpływem tego, co mówią Pacześniak/ Roncagliolo). Nie oznacza to, że żyją świadomie – Manu, Moco, Carlos i Beto wyparli przeszłość, a seans, który zorganizował im Moco do większej zmiany też nie doprowadzi.


Ktoś powie, że historie rodzin czterech chłopaków to przypadki ekstremalne – ojciec, który wraca z wojska z traumą i buduje obóz w salonie mieszkania, opieka nad śmiertelnie chorą matką i ojciec uciekający w alkohol, rozbita rodzina, samotne rodzicielstwo etc. W pewien sposób są takie, ale przekrój społeczny jest tu szeroki, od peruwiańskich liberałów po komunistów, więc nie o portret patologii tu chodzi i nie o stygmatyzację. Jeśli wierzyć pisarzowi i polskiemu wydawcy, takie rodziny w dramatycznych dla Peru latach 90. mogły stanowić znaczną część społeczeństwa. Historie te są więc wyraziste, bo to pozwala dobrze pokazać impulsy, które kształtują dojrzewających chłopaków. Dla teatru to tylko korzyść.


Rozłam między światem nieobecnych dorosłych a światem młodych gniewnych wydaje się niemal całkowity, choć – to kolejna zaleta reżyserii Piotra Pacześniaka – nie mówi się o nim wprost i nie przedstawia jako tematu teatralnej wypowiedzi. Koncepcja niedopowiedzeń, przed którymi widownia musi się zatrzymać oraz umiejętność wyrażania pewnych treści zdarzeniami i postaciami to ważne, być może największe zalety „Nocy szpilek”. Reżyser nie stara się też wprost sugerować związku między sytuacjami rodzinnymi a stanem peruwiańskiego społeczeństwa, choć widz może myśleć, że jest tu coś na rzeczy. Nieźle udało się budowanie relacji między chłopakami oraz stopniowe odkrywanie ich motywacji – jak w loteryjnej zdrapce, gdzie spod warstwy metalicznego lateksu ujawnia się określony układ elementów.


Tyle w temacie „co się dzieje”. Na pytanie „jak to się dzieje” najkrótsza odpowiedź brzmiałby: nierówno. Nieco dłuższa – że po dwudziestu minutach widać, jaki to będzie już do końca teatr. Odpowiedź pełna zaczynałaby się od tego, że aktorzy są o circa dwadzieścia lat młodsi niż ich bohaterowie, ich fizyczność jest inna, najpewniej nie mogą też nasycać ról prywatnymi doświadczeniami przekraczania smugi cienia i nostalgicznymi powrotami to czasu (nie)dawno minionego. Nie grają swoich ról psychologicznie, wchodząc w głąb swoich postaci. Raczej tworzą pewne typy ludzkie, od pewnego momentu domknięte, i stają się nośnikami tekstu adaptacji, który stopniowo dopowiada logikę sił, jakie działały w tej chłopackiej grupie.


„Noc szpilek”. Fot HaWa / Teatr Nowy im. Dejmka
„Noc szpilek”. Fot HaWa / Teatr Nowy im. Dejmka

Spośród tych typów najpełniej jawią się na scenie Carlos (Maciej Kobiela), w dorosłym życiu złotousty prawnik, w okresie dojrzewania lokalny samiec alfa, gotów zrobić wiele, aby móc być już po swoim „pierwszym razie”, oraz Beto (Damian Sosnowski), który ukrywa swoją homoseksualność przed maczystowskim ojcem i brutalnym otoczeniem, sam dla siebie nie do końca ją akceptuje i blokuje ekspresję swojej „inności”, najsłabszy, a może najbardziej wrażliwy w grupie. Właściwie to Damian Sosnowski niesie aktorsko ten spektakl, nawet na poziomie mikroekspresji, mimiki, pojedynczych gestów, sposobu chodzenia, czym czyni kreację Beto wiarygodną, głęboką, wręcz uruchamiającą opiekuńcze uczucia. Nie jest określony status życiowy czy zawodowy Beto, ale marynarka mogąca być uniformem kelnera (?) sugeruje, że okres liceum – i to, co wiąże się z panią Prignlin – nie stał się dla niego momentem konsolidacji osobowości. Inaczej niż dla Carlosa, który jest środowiskowym wygrywem niezależnie od tego, co się działo. Brak śladów mówiących o społecznym statusie Beto nie przeszkadza, inaczej niż w przypadku Manu. Grający go Michał Badeński zdaje się przez pierwszy kwadrans spektaklu pauzować. A może nawet dłużej? Nawet kostium nie dostarcza podpowiedzi, kim jest i jaki jest Manu. Łukasz Gosławski tworzy spójną postać ni to śmiesznego, ni to niepokojącego Moco, co do którego widz również nie może mieć pewności – czy to początkowo „niewinna” domowa wypożyczalnia VHS-ów z porno, z której czerpie zyski, skrzywiła jego osobowość, czy zadziało się coś na głębszym poziomie.


Przez pierwsze pół godziny pewnym problemem dla reżysera i aktorów jest w ogóle różnicowanie środków ekspresji w zależności od przestrzeni, jaką tworzy w kolejnych scenach ruchoma scenografia. Tak, ściana szkolnej klasy przesuwa się „rozszerza” szkolną klasę aż do momentu, kiedy między ścianami powstaje szczelina, a akcja przenosi się m.in. do piwnicy domu pani Pringlin. Autor tego pomysłu, Łukasz Mleczak, chyba uznał, że na tym należy się zatrzymać. Drzwi, tablica, otwierana szafa, wykrzywiające obraz lustro, umywalka – wszystko to będzie raz lud dwa używane, ale tylko w ramach „realistycznego” statusu przestrzeni. Szkoda, bo aż prosi się o jego nawet chwilowe przełamanie lub rozszerzenie – jak dzieje się w scenie, gdy Beto przymierza suknię pani Pringlin i przez pewien czas nosi ją. Wyrazy uznania dla Katarzyny Żuk. O ile Damian Sosnowski świetnie osadził się w zespole Nowego i jest bodaj w nim najciekawszym, wszechstronnym aktorem swojego pokolenia, Katarzyna Żuk jest od wielu sezonów również wszechstronnym pewniakiem obsadowym. Doskonale ogląda się, jak jej Pringlin przechodzi od srogiej, ale wciąż jeszcze pedagogiki męskiego liceum do uwikłania (bo chyba tak to trzeb nazwać), które zakłada ingerencję w domowe życie dojrzewających chłopaków (przez co lawina zdarzeń tylko przyspiesza). Nie ma nic oczywistego w sposobie, w jaki gra, gdy Pringlin jest przetrzymywana w piwnicy, nic z narzucających się, łatwych środków. Jednocześnie zatrzymuje się na granicy, za którą widownia mogłaby poczuć się skrępowana czy emocjonalnie szantażowana.


Myślę, że reżyser dopracował z aktorami punkt dojścia, w jakim mają znaleźć się ich postaci, aby ich psyche cały czas pozostawało dla widza zagadką, ale nie dość jeszcze drogę, jaką od pierwszej sceny muszą oni przebyć, aby chwytać i skupiać myśli widowni. Nierówność reżyserii polega również na tym, że nie dość dopilnowana jest tonacja kilku scen. Na przykład jak rodem z sitcomu zdaje się wejście Pringlin, która nakrywa Pamelę romansującą z Carlosem, co nie wydaje się zamierzone. Podobnie jak śmieszność Moco w kilku innych scenach. Wątek ukrytej homoerotycznej fascynacji między Manu a Beto również wymagałby przeanalizowania, objawia się bowiem dość niespodziewanie, a jego realizacja między postaciami ma szczególną amplitudę – od gwałtownych emocji, przez wyciszenie, po odrzucenie – ale aktorzy są w niej pogubieni, albo niepewni co do środków, jakimi mają grać, więc wypada to naiwnie jak psychodrama ze spektakli teatru młodzieżowego. Tym bardziej że akcja przynosi kolejne coraz szybsze zwroty. Zresztą zarówno tekst powieści, jak i przedstawienie tak zdają się być ustawione – jako propozycja głównie dla starszej młodzieży, świetny punkt wyjścia do działań okołoteatralnych: wprowadzenia, wykładów, „pogadanek”, edukacji teatralnej i kulturowej. Czyli pełną realizację teatru, jakim Nowy był w ostatnich latach za sprawą Doroty Ignatjew, ale i tego co od początku jest w jego DNA - nie odgrodzonego od rzeczywistości murami swojego budynku. Wygląd na to, że ten duch jest też ważny dla Marcina Brzozowskiego, nowego szefa Nowego.



Ocena Pudla: (4/5)




Przeczytałeś_przeczytałaś? Jeśli uważasz, że miało to dla Ciebie wartość, będzie mi miło, gdy postawisz mi kawę: buycoffee.to/pudelteatralny

Commentaires


Daj mi znać, co myślisz.

Thanks for submitting!

© 2035 by Train of Thoughts. Powered and secured by Wix

bottom of page