top of page

Trzech ludzi z fortepianem

Trzech niewątpliwych profesjonalistów, świetnych i doświadczonych w swoich dziedzinach artystów i tak mało teatru. „Eine Winterreise / Podróż zimowa”, której polska premiera, po tej berlińskiej, na Into the Open - Mu­sic Fe­sti­val, zamknęła Retroperspektywy 2024, to klasyczny przykład spektaklu, w którym kreatywność i imponujące artystyczne CV poszczególnych osób nie sumują się we wspólnym dziele.


"Eine Win­ter­re­ise/Win­ter Jo­ur­ney. Shu­bert/Mül­ler/Ba­czyń­ski", fot. Agnieszka Cytacka / mat. festiwalu


Nie istnieje tu coś takiego jak jedność środków wyrazu, bo na ogół każdy z tria Łukasz Konieczny, Boris Randzio, Nikolaus Rexroth wnosi coś osobnego, co właściwe jest tylko ich twórczym dziedzinom. Na scenie elementy te istnieją na własnych, nie uwspólnionych prawach. Tylko fortepianowa muzyka ostatniego z nich wyłamuje się z tej „silosowości”, ale to akurat dzieje się niemal z automatu i nie jest szczególną zasługą, że w relacje z nią wchodzą operowy śpiew Koniecznego i taniec Randzio. Innowacją Rexrotha jest na pewno takie „akompaniowanie”, że muzyka Schuberta zdaje się tu stwarzana na żywo, a nie odgrywana z partytury.


Problemem jest inny wierzchołek tego trójkąta, który nie działa tak, jak mógłby. To kooperacja aktora operowego i tancerza – jest jej za mało, aby dwugodzinne przedstawienie uczynić atrakcyjnym i wciągającym. Łukasz Konieczny na ogół porusza się po scenie samotny, a Boris Randzio (jako alter ego tej anonimowej postaci, a także Bóg, diabeł, miłość śmierć) nie za każdym razem działa z nim w takim duecie, który poszerza przekaz i formę spektaklu. Naprawdę, wyobraźcie to sobie państwo: mamy śpiewaka, który porusza się powolnym melancholijnym krokiem lub w posągowych, statycznych pozach podaje poetycki tekst, oraz tancerza, który co jakiś czas wykonuje wokół niego figury. Tak toczy się „opowieść o przechodzeniu do innego wymiaru, czy to z powodu zmęczenia, snu, wspomnień, lęków, czy śmierci”. O tym – według wykładni twórców – jest ten spektakl i, owszem, tak komunikuje go kolaż z wierszy Wilhelma Müllera, na których oparł swój utwór Schubert, uzupełnionych poezją Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Podział na obrazy/zdarzenia z jednej strony czyni narrację czytelną, ale z drugiej, im bliżej końca, nuży i niecierpliwi, a upragniony finał „samotnej podróży w głąb ludzkiej duszy” odwleka się, jakby w finale coś niedobrego działo się z dramaturgią spektaklu.


Oczywiście, Łukasz Konieczny z tej „rapsodyczności” stara się wyciągnąć maksimum wyrazu i ekspresji. Boris Randzio tańczy w bliskim kontakcie z nim lub wykorzystuje swoje ciało do podpórek i dźwigni, żeby potężny aktor mógł oprzeć się na nim, położyć, steruje też ciałem Koniecznego, wchodzi z nim również wokalnie. Są to najlepsze, najgęstsze od sensów, fragmenty spektaklu – niestety zbyt rzadkie, aby uteatralnić opowieść. Dominuje śpiewak solo z pianistą na scenie – a do tego wystarcza wersja audio i taką chętnie miałbym w domowej płytotece, nie potrzeba od razu spektaklu.

 

Na koniec dwie uwagi.

 

Pierwsza: o projektozie. W anglojęzycznej relacji z Retroperspektyw zdążyłem już przeczytać idealistyczne i cokolwiek naiwne zdanie, że dochodzi tu do „budowania polsko-niemieckiego mostu kulturowego”. Tym samym obłym językiem projektozy mówią w opisie przedstawienia jego twórcy, którzy mają ambicję, aby – przy okazji 80. rocznicy śmierci Baczyńskiego i 80. rocznicy powstania warszawskiego – przyczyniło się ono do powstania przekładów poezji polskiego poety na język niemiecki. Naprawdę tak inicjuje się przedsięwzięcia wydawnicze? Na pewno mimowolnie sami dobrze opisują ducha przedstawienia: więcej tu myślenia projektowego, "szycia" pod tezę, niż dialogu dziedzin sztuki i artyzmu. A jak to jest możliwe, że dziś poezja Baczyńskiego nadal jest „niemal całkowicie nieznana w świecie niemieckojęzycznym” pozostawiam do namysłu i nie wiem, kto bardziej powinien się bardziej wstydzić: strona polska czy niemiecka.


Uwaga druga: o festiwalu. Nie omówię tej edycji, za mało przedstawień i koncertów widziałem. Ale słyszy się, że w tym roku Teatr Chorea nie otrzymał dofinansowania z konkursów Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego ani Urzędu Miasta Łodzi i realizował festiwal z zaskórniaków. Trudno uwierzyć, aby wydarzenie, które dowiodło, że jest ważne i potrzebne, gromadzi publiczność, buduje wspólnotę, sięga do form tradycyjnych, ale wektor ma skierowany w przyszłość, nie było zasilane z dwóch kluczowych źródeł. Edit. I faktycznie, informacja u źródła nie potwierdza krążących głosów. Było dokładnie odwrotnie. Co zresztą zdaje się mieć potwierdzenie w obecności stosownych decydentów obu szczebli, w tym dyrektora Narodowego Centrum Kultury na wydarzeniach festiwalu.


[10.09.2024]


Ocena Pudla: (3/5)




Przeczytałeś_przeczytałaś? Jeśli uważasz, że miało to dla Ciebie wartość, będzie mi miło, gdy postawisz mi kawę: buycoffee.to/pudelteatralny

Comments


bottom of page