Jeśli spektakl jest jak organizm, to chyba nie będzie błędem uznać, że po 20-30 minutach powinno być widać wszystkie jego cechy gatunkowe. Widać go w całej jego istocie - pomysł reżyserski, potencjał aktorski, to, co materialne - przestrzeń, scenografię etc. I na ogół wiadomo już, czy coś z niego będzie, czy nie; czy wydarzy się coś ekstra, co cię porwie jako widza, czy raczej będzie to czas spędzony na mozolnej pracy wykonywanej przez tych, co na scenie i tych, co na widowni. „Kongres futurologiczny” wg Lema w drugim dniu Festiwal Retroperspektywy 2022 jest takim mozolnym właśnie spektaklem.
"Kongres futurologiczny", fot. mat. Teatru Czytelni Dramatu
Czy jego twórcy zadali sobie pytanie: jaki teatr chcemy pokazać? Oraz - co dokładnie chcemy powiedzieć? Co do tego drugiego, odpowiedź jest twierdząca, tylko, zamiast dwie godziny wałkować tekst Lema mogli zrobić pigułę wokół tego, co wydarza się na scenie w ostatniej półgodzinie. Tu jest meritum konceptu Lema, tu jest problem, reszta to próba robienia literatury w teatrze, rozciąganie na ponad godzinę fabuły, która nie jest konieczna, żeby przekazać to, co najważniejsze. Nad większością przedstawienia rozciąga się nuda wypowiadanego słowa, która zabija teatr i przyjemność z obcowania z nim. Bo teatr to atrakcje (sic!), nawet jeśli na scenie jest tylko czarny stół, teatr to dzianie się.
Mamy dwóch aktorów, z których starszy (gra szereg postaci) sprawia wrażenie kogoś, kto na co dzień głównie pracuje głosem, a tu musi uruchomić swoje ciało, przez co w mimice i w ruchu jest dużo przesady, nadekspresji, grubej kreski. Aktor młodszy (gra Tichy’ego) głównie pracuje ciałem i ruchem, a teraz musi być aktorem dramatycznym - w porządku, ale jeśli już neologizmy Lema na opisanie tego, jak odmienny jest świat przyszłości, mają brzmieć jak skecze Neo-Nówki (panie R., dziękuje za to porównanie), to na Boga niech one przynajmniej będą słyszalne, a ruch po scenie niech nie opiera się na dreptaniu, snuciu, wchodzeniu na kilka mebli. Ci aktorzy po prostu nie spotykają się ze sobą, choć każdy z nich wykonuje dużo pracy, żeby spektakl był połączeniem dziedzin, w których są dobrzy. Kolejne sceny, które reżyser przygotował dla tej opowieści, niestety wyglądają jak próba robienia filmu s.-f. na małym budżecie, bez sięgania po aktualnie dostępne efekty specjalne, ba, w ogóle po efekty ze sztafażu takiego kina. To taki prawie Szulkin, ale to prawie robi wieeeeelką różnicę. Eklektyczna, improwizowana, grana na żywo przez kwartet muzyka na elektronikę i instrumenty strunowe to właściwie główny atut tego wydarzenia. Spektakle nieudane łatwo się krytykuje, a przecież mimo wszystko w ich powstanie również włożony jest wysiłek konkretnych osób (dlatego nie wymieniam nazwisk). Trudniej opisywać te udane, jak otwierające wczoraj festiwal „Rangarok” Chorei i Adriana Bartczaka z norweskiego Carte Blanche. Ale i to zrobię [jednego nie zrobiłem - przyp. 5.09.2024]. Było pięknie. I piękna była Fabryka Sztuki pełna pięknych ludzi. RPSo świecie, który nadejdzie, jeszcze przez cały tydzień w mieście Ł.
[20.08.2022]
Ocena Pudla: (2/5)
Przeczytałeś_przeczytałaś? Jeśli uważasz, że miało to dla Ciebie wartość, będzie mi miło, gdy postawisz mi kawę: buycoffee.to/pudelteatralny
Comments