Romskie artystki z rumuńskiego Teatru Giuvlipen widzą cyber-feminizm trochę jak trickstera, a trochę jak wirusa wrzuconego do systemu operacyjnego patriarchatu. Pokazują go jako narzędzie oporu w walce ze współczesnymi odmianami faszyzmu. Ale równoczesne stawianie po stronie ludności Gazy (wobec której Izrael prowadzi działania ludobójcze) z hasłami palestyńskiego nacjonalizmu na ustach, tymi, które nawołują do ludobójstwa Żydów oraz zagłady państwa Izrael, odbiera temu feminizmowi wiarygodność, a artystkom powagę. Tego nie da się połączyć.
"Zaklęcia dla feministycznej przyszłości", Teatr Giuvlipen, fot. własne
Wielka zmiana, jaką organizator i zespół kuratorski przeprowadzili na Festiwalu Łódź Czterech Kultur (obecnie: Łódź Wielu Kultur) to najlepsza rzecz, jaka wydarzyła się w kulturze miasta od lat. To temat na szerszy tekst, ale samo sięgniecie do kultur związanych z określonymi – także mniejszościowymi, także niedawno dostrzeżonymi – tożsamościami oraz ich „użycie” do mówienia o kategoriach szerszych i o współczesnych zjawiskach – to coś więcej niż tylko rebranding znanego festiwalu. Ale to dzięki temu otworzyła się możliwość poznania romskiego, feministycznego, rumuńskiego Teatru Giuvlipen (w języku romskim „giuvlipen” oznacza feminizm). Mały, pozainstytucjonalny, niszowy, dotąd tu nieoglądany, pojawił się na zasadzie pars pro toto najnowszych zjawisk kultury tego kraju. Dał wiedzę o tym, jakimi środkami artystycznymi i pomysłami wypowiada się w Rumunii ruch feministyczny. Już po kilku edycjach w tej formule kulturotwórczy uzysk FŁWK może być wprost niesamowity.
Artystki Giuvlipen widzą feminizm trochę jak trickstera, a trochę jak wirusa wrzuconego do systemu operacyjnego patriarchatu. Biorą one tradycyjne stereotypowe wyobrażenia o „czarownicach”, które wraz z oskarżeniami o „czary” miały stygmatyzować romskie kobiety (czy też: kobiety w ogóle), stać się mechanizmem sprawowania władzy, i przenoszą je w sferę technologicznej teraźniejszości-przyszłości. Pokazują je jako narzędzie do walki o lepiej pomyślany świat: wolny od faszystów, wykluczeń, wyzysku, groźby katastrofy klimatycznej. Jest w tym intelektualna niespodzianka i logika, której nie można odmówić racji: skoro z dzisiejszej perspektywy dawne „czary” nie są do udowodnienia od strony naukowej, ale wiara w ich potencjalne istnienie była prawdziwa, to czemu nie uwierzyć (ponownie), że dziś też są możliwe i mogą realizować się także w sferze technologii cyfrowych? Te ostatnie są przecież taką samą częścią naszej rzeczywistości, jak wszystkie inna. Nad sceną unosi się widmo samospełniającej się przepowiedni, która może zadziałać właśnie na zasadzie „czarów”: kto udowodni, że ewentualna wyborcza klęska Trumpa, jako jednego z tych, którzy zarządzają proto-techno-faszyzmem, nie będzie właśnie skutkiem techno-czarów? Rzecz można też odwrócić na niekorzyść tych założeń, ale nie o faktyczną „sprawdzalność” tego myślenia tu chodzi. Chodzi o teatr.
Przeniesienie „tradycyjnych” wyobrażeń o romskiej (i rumuńskiej) kulturze w kontekst technologiczny i niedaleką przyszłość jest ciekawym ćwiczeniem wyobraźni. Połączenie obu sfer i języków opisu staje się rękojmią lepiej pomyślanej rzeczywistości, narzędziem do jej projektowania i przeprowadzenia. Środkami teatru realizuje ono w pierwszej części spektaklu. Za przesłoną, na którą rzucane są „galaktyczne” animacje oraz napis „Romancen” (nazwa nowej, oczekiwanej epoki), na wysokich krzesłach siedzą Mihaela Drăgan (również autorka scenariusza i reżyserii) i Nicoleta Ghiță. Pierwsza czyta w języku angielskim rodzaj teoretycznej dysertacji o Romskim Futuryzmie, druga co pewien czas wchodzi z „tradycyjnym” zaśpiewem. W tle mocna klubowa muzyka. Po części „teoretycznej” czas na rzucenie uroku. Drăgan pokazuje portrety współczesnych faszystów, a następnie podnosi z postumentu damską szpilkę i przygważdża kolejne portrety. Czarnek, Bąkiewicz (to miejsce, gdzie zależnie od kraju wymienia się lokalnych faszystów), Putin, Trump, a dalej... Netanjahu oraz (uwaga) Biden – bo dostarcza Netanjahu broń do zabijania ludzi w Gazie. Ich portrety, rzucone na przesłonę, nienaturalnie wykrzywiają się i „pęcznieją”.
Na tym kończy się teatr, zaczyna się koncert. Mihaela Drăgan wykonuje w języku rumuńskim tę część piosenek, które trzymają klimat kampowo potraktowanej muzyki tanecznej. Nicoleta Ghiță odpowiada jej hiphopową nawijką. Teksty są przewrotne, zadziorne, humor zderza się z tonem serio – jedne wysławiają „vulva power”, inne mówią o przemocy wobec kobiet. Ten energetyczny, bezpośredni w przekazie set i formułowane w języku angielskim zaczepki i zachęty do publiczności mogą mieć dużą siłę oddziaływania. Nieźle sprawdziło się to na scenie Teatru Chorea, choć jeszcze lepiej realizowałoby się w przestrzeni nie tak twardo ustanawiającej podział na artystki i widownię.
A co z palestyńskim nacjonalizmem? Sięganie już w podtytule piosenki „Palestyna” po hasło „From the river to the sea” najpierw oburza, potem stawia liczne pytania. To nim posługują się organizacje terrorystyczne i ludzie, którzy (realnie) dążą do tego, żeby państwo Izrael zostało starte z powierzchni - to z nim na ustach terroryści Hamasu dokonali rzezi 1200 mieszkańców Izraela (głównie Żydów, ale też Arabów i ludzi innych narodowości/wyznań). Można i należy stawać po stronie ludności Gazy, wobec której Izrael prowadzi działania najpewniej ludobójcze, stosuje wysiedlenia i głód jako broń. Ale nie da się tego robić, wojując postulatem nowego Holocaustu, w piosence, która może gloryfikuje, a na pewno (z pozycji ofiar) usprawiedliwia przemoc – i to gdy kilka piosenek wcześniej mówiło się, że idea Romskiego Futuryzmu wyrasta również z doświadczenia Holocaustu w Rumunii. To w Rumunii aryjscy strażnicy wieszali Żydów na hakach do mięsa i wystawiali ich w sklepach rzeźnickich z napisem „mięso koszerne”. „From the river to the see” jest zapowiedzią zrobienia tego ponownie! Do tego dąży w swej doktrynie Iran i wspierany przez niego Hezbollah. Czy Mihaela Drăgan i Nicoleta Ghiță nie wiedzą tego? Co de facto wiedzą o rumuńskim Holokauście? Czym jest dla nich to hasło? "Prowokacją"? Scena nie osłabia jego wymowy, tak jak nie osłabiłaby haseł typu "Żydzi do gazu", "Zabić Arabów" i hajlowania. Tego nie da się połączyć i nie da obronić. Dlatego to osłabia spójność, wiarygodność i powagę przekazu feministycznego - wręcz pozwala go ośmieszyć. Brawa po tej piosence były ewidentnie chłodniejsze, jakieś osoby, zdaje się, również zrezygnowały z dalszej części wydarzenia. Być może ten postulat na tyle schłodził emocje i zbudowaną już z artystkami więź, że finałowa propozycja, aby cała widownia wspólnie zatańczyła, nie spotkał się z zainteresowaniem połowy widzów i widzek.
Z drugiej strony, oburzenie na to hasło byłoby pewnie jeszcze większe w pierwszych miesiącach izraelskiej odpowiedzi na mord Hamasu z października 2023, gdy skala izraelskiej odpowiedzi nie przekraczała pewnych, hm, racjonalnych ram. (Chce wierzyć, na przekór obawom, że już wtedy artystki Giuvlipen nie posługiwały się nim – to by znaczyło, że kieruje nimi brak wiedzy albo ideologiczne zacietrzewienie, któremu ulega część osób identyfikujących się z lewicą). I dlatego właśnie, że dziś nie można akceptować tego, co spotkało palestyńską ludność Gazy i ten obszar, to dopuścić można obecności tego hasła na festiwalu, który organizuje instytucja mająca za patrona polskiego Żyda, Ocalałego z Zagłady. Można, ale pod pewnym warunkiem. To istniejący w rzeczywistości głos i należy rozmawiać z osobami, które dla ekspresji pewnych treści i emocji sięgają po to hasło. Ten warunek zakłada również publiczne, po spektaklu, powiedzenie: widzimy to hasło, ale nie akceptujemy go. Z tego co się dowiedziałem, w popokazowej rozmowie z Drăgan i Ghiță’ą stało się dokładnie odwrotnie: nikt do tego hasła nie nawiązał, nikt nie wypowiedział dementi, stało się ono całkowicie PRZEZROCZYSTE, rozmowa zeszła na temat feminizmu. Szkoda. Jeśli uznano, że nie warto albo że każdy wiele lepiej – fatalnie. Biję się także we własne piersi: powinność, o której piszę przegrała ze zmęczeniem, wróciłem do domu, scedowałem to na hipotetycznego innego. Tymczasem właśnie - rozmawiać. Gdzie, jak nie na takim festiwalu, powinno dojść do wymiany poglądów, oglądów i emocji. Być może w ogóle kultura jest dziś ostatnią agorą, gdzie takie stanowiska można ze sobą w sposób prawdziwie rozważny omawiać? Przecież nie na fejsbuku czy na wiecu polityków.
[18.10.2024]
Ocena Pudla: (-/5) [w tej sytuacji nie jest możliwa]
Przeczytałeś_przeczytałaś? Jeśli uważasz, że miało to dla Ciebie wartość, będzie mi miło, gdy postawisz mi kawę: buycoffee.to/pudelteatralny
Comments